poniedziałek, 23 czerwca 2014

101) Trójmiasto, Boszkowo i inne


Oj, dawno mnie tu nie było. Tzn w porównaniu do ostatnich przerw to i tak nieżle. 

Dużo się działo. W czawrtek biorąc Praczkę (czyt. jedną z najlepszych przyjaciółek) z zaskoczenia w pewną podróż. Kazałam jej tylko wziąć strój i ręcznik. Zabrałam ją i skubana dopiero po 30stu kilometrach, gdy Krzyssztof Hołowczyc oznajmił iż do celu jeszcze 80 kilometrów, zaczęła się zastanawiać gdzie zmierzamy. Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się,że nasza kwatera mieści się w trzygwiazdkowym hotelu z prywatną plażą, jachcikami i rowerkami wodnymi. Na dole hotelu mieściła się salka ze snookerem i bowlingiem. Przyznaję iż byłyśmy tam trochę na tzw doczepkę, ale przygoda była przednia. Najpierw szukałyśmy miejsca na śniadanie, potem 'opiekę' nad na nami przejął instruktor windsurfingu  Jakoś nie w myślach nam było żaglowanie na desce, więc zapieprzałyśmy na rowerku. Tego dnia najadłyśmy się dużych ilości pysznego jedzonka mi pstrąga zapiekanego pod śmietaną, krewetek w chilli z ananasową salsą albo pasztetu z migdałami. Dzień spędzony cudownie, pełen wrażeń, których opisanie tu zajęłoby mi kilka stron. Konferencje rodziców są przednie!





~
Piątek zakończył się ogniskiem przy grzankach z tzazikami (jakkolwiek się to pisze) i ogórasami małosolnymi. Upiekłam na tę okazję drożdżowe z truskawkami. Czas ten spędziłam w starym gronie, niezmiennym; Praczki (z Praczem), Koniary, Katolika, Harcereczki no i mnie. Cudowności wiedzieć że ich mam, że są, zawsze.


Goście u których przebywałam przedstawili się jako wujostwo, więc Pani Ciocia M- wielka fanka Bolesławieckiej zastawy i Pan Wujek K- sędzia siatkówki, tzn były; bardzo miło ugoscili mnie w swoim domku pod Gdańskiem. 
A i jeszcze kilka ujęć Plamencji :))
A i jeszcze kilka ujęć Plamencji :))






~
Sobota upłynęła pod znakiem pracy i popołudnia z Koniarą na piecczeniu skubańca, niemalże jak w gimnazjum. Plus tony groszku z mojego ogródka i miliony słów. 

~
W środę z Wujaszkiem Myśliwym udaliśmy się w stronę Gdańska i przebywającej tam Cioci B. Przed wyjazdem upieklam drożdżowe w owockami, na które załapał się Stryjek dzięki czemu rodzicom zostało mniej z kawałka, który im zostawiłam. W trasie wstąpilismy do restauracji na kolację, którą w moim wypadku był pyszny chłodnik litewski, a Wujaszka Myśliwego żurek z ziemniaczkami z okrasą; pycha było! Dotarliśmy na miejsce i do późnych godzin rozmawialiśmy i poznawaliśmy się z kotami Zochą i Kurkiem oraz z sędziwą suczką Sojką. W gościach dostało mi się miejsce na antresoli. 





Następnego dnia udaliśmy się na spacer nad jezioro podczas którego zebrałam milion dzikich poziomek i dwa grzyby, popołudnie spędziliśmy zwiedzając Gdańsk. Trafiłyśmy przy tym na katolicką imprezę i było bardzo zabawnie. Przyjacielowi Katolikowi zakupiłam koszulkę, nie mogłam się powstrzymać! 



Piątek spędziliśmy w Sopocie ze znajomymi z Warszawy i Kolegą Od Ajfona. "Dorośli" załatwiali swoje sprawy, a my z Kolegą Od Ajfona i jego świeżo ostrzyżoną Zoyą udaliśmy się do belgijskiej pijalni czekolady przy Monciaku na serniczka i kawę. 
Później spacerek wzdłuż morza i na obiada już ze starszyzną. Tym razem był to świeżo łowiony pstrąg łososiowy w warzywach. Do tego na miejscu kupiłam wędzonego pstrąga dla Rodziców. Osobiście wolę pstrąga górskiego,a naj jakiego jadłam to w Lądku, mniam!
Wieczorem już tylko z Ciocią B i Panią Ciocią M udałyśmy się na zakupy. Mi udało kupić się moje ukochane perfumy i kurtkę. To ostatnie kupowałyśmy po zamknięciu centrum handlowego, co skutkowało nie krótkim spacerem, a wlasciwie bieganiną po centrum szukając jakiegoś wyjścia... Było śmiesznie.




Sobotni poranek po śniadaniu był czasem na spamowanie manatek i powrót. Po drodze obiadek, tym razem barszcz, a na drugie wegetariańskie gołąbki z kuskusem z warzywkami w środku. Przed posiłkiem dostaliśmy czekadełka w postaci pasty z makreli, twarożku i smalczyku z pieczywem.
Pysznie spędzony weekend w miłym towarzystwie :))





środa, 11 czerwca 2014

100) Odhamianie, stop ham!

Coby słów na wiatr nie rzucać o kocie słów parę.

   Otóż, wymyśliłam że dam mu na imię Fryga, Najmilszy niepocieszony tym faktem. Kicia kuwetuje już i względnie mniej drapie. Najmilszy zagroził nocka poza pokojem bo gryzła mu stopy pół nocy.


   Ciocia B zaoferowała się mnie z Wrocławia zabrać, jeszcze nie wie, że z pasażerką w postaci Frygi, oups.
Z jednej strony zostałbym z Najmilszym z drugiej zaś tęsknię za każdym aspektem domku.

   Uderzyłam dziś na Swiętojanki i na straganiku dokupiłam suszonych owocków. Nie było mojej ukochanej Michunki ;(( za to kupiłam kumkwatu, truskawek, morwy białej, wiśni i czereśni.


   W drodze powrotnej wstapilam na loda o smaku 'biały orzech' który był śmietanką z orzechem włoskim, pyszka. Było tylko kilka smaków, za to ciekawych. Jeszcze tam zajrzę przy najbliższej okazji.


   W ogole to drugi dzień bez kawy, myślałam, że nie będę tego tak czuła. Jednak no... Czuje :<
   






   We wtorkowy wieczór Najmilszy zaprosił mnie na pewien koncert. Właściwie to kilka koncertów dyplomowych z jego jazzowej szkoły muzycznej. Ludzie dawali czadu, wyszłam zachwycona! Niektóre utwory mnie rozwaliły poprostu. A pasja tych osób które grały wyczuwalna była w powierzu i widoczna gołym okiem na scenie. Masa energii i dobrej muzyki. Otoczeni chłamem radiowych głupich zlepków dźwięków i słów, zapominamy o naprawdę porządnej muzyce. Sama łapię się na tym, że np dawno nie słuchałam jazzu czy muzyki klasycznej. Dobrze się odhamić nie jest źle!





poniedziałek, 9 czerwca 2014

99) Nowy członek rodziny

   Znalazłam chwilke by tu napisać. Znowu w jakiś nietypowych warunkach bo na telefonie i w galerii handlowej. Ale od początku. 
   W piątkowy poranek udałam się moim dwukołowym pojazdem na targowisko. Zakupiłam kolejnych sadzonek pomidorów, brukselki, kapusty, kalarepy i wiele innych. Mimo upałów trafiły do ziemi.




   W moim ogródku oficjalnie pełna para zaczął sięsezon truskawkowy. Szerokim łukiem omijam niezjadliwe i nawożenie na wszystkie sposoby kupne podróby tych owoców. A sio! Dodatkowo wysyp poziomek i młody groszek w strączkach- mniam!



   Wieczorem, ponownie, za namową Cioci B, wybrałyśmy się na basen. Kolejny raz perswafowalam swój brak umiejętności pływackich. Tym razem zamiast na bąbelkach skończyło sie na Aqua aerobiku. Trafiłam na zajecia na których zaniżałam średnią wieku o jakieś dwadzieścia, nic tam. Dostałam taki pas wypornościowy i nie wem jak reszta, ale ja nie mogłam dotknąć podłoża. Z jednej strony fajnie taka leciutka sobie byłam, a z drugiej kijowo się ćwiczyło. Po pół godzinie Ciocia B z drugiego końca hali basenowej na migi pokazała mi, że
             I D Z I E M Y   J U Ż.
 Więc [głos polonistyki w tle- "nie zaczyna się zdania od 'więc'] zabrałyśmy się na chwil parę do sauny i out. Tak oto zaczęłam i zakończyłam moją przygodę z Aqua aerobikiem. 

   Sobotę zaczęłam od zakupów i załatwiania mniejszych i większych spraw. Na szybko zmajstrowałam sernik na zimno na pełnoziarnistym spodzie z musem truskawkowym i przyjechał Najmilszy. Upał, skwar, a Najmiszy się rozpływa. Krótka piłka- koc, woda i stroje kąpielowe. Siadam za kółko i jedziemy sobie nad zalew oddalony o 50km od domu. Caaały dzień leżeliśmy i odpoczywaliśmy po całym tygodniu. Po powrocie o 19stej obiadek i byczenie się we dwoje. 

Niedziela upłynęła podobnie z tym że za domem. Ale!

Jak jechaliśmy ekipą do Wrocławia. Gdy tylko dojechaliśmy urwałam im się i pobiegłam przed siebie. Mina Najmilszego- hit! Wróciłam kilka minut pózniej z kartonem Krupniku, popularnej wódki. Szczegół w tym, że wnętrze zawierało coś dużo lepszego. Mojego pierwszego, najpiękniejszego kotka <3 Długo zastanawiałam się jakiego i czy w ogole bym chciała. Oto i jest. Najmilszy zachwycony i zakochany. W pierwszej chwili pomyślał, że to do jego mieszkania. Kotek jednak trafi do mnie do domu, jest to właściwie prezent dla Mamy ;) 
Mieszka teraz ze mną i Najmilszym we Wrocławiu. Jak zechce mi się wrócić to zabiorę go do siebie. Najmilszy twierdzi, że to nasze pierwsze dziecko i że trzeba je wychować. Śmiesznie jest. Opanowaliśmy już kuwetę, ale moje podrapane uda i ramiona wołają o pomstę do nieba. 
   O kocie, a właściwie kotce, która nie doczekała się jeszcze imienia bedzie zapewne często. 





czwartek, 5 czerwca 2014

98) W końcu słoneczko

Nie wiem czemu, ale bierze mnie na pisanie jak zaraz mam wychodzić z domu. Jak mam 15minut w porywach.
     Chyba zacznę od tego, że wczoraj doczekałam się własnego 'dziecka' -no zabrzmiało to conajmniej nie na miejscu... ale takam dumna! Otóż, po wielu dniach oczekiwania i karmienia, mój własny, osobisty i personalny zakwas doczekał się momentu, w którym będzie zdolny do wydania potomstwa! Tak!
     Upiekłam swój pierwszy w życiu chleb na zakwasie żytnim! :D Wyszedł cudowny, nie mógł lepszy, choć może ciut bardziej słony. Zawsze daleko było mi strukturą do tych z piekarni. Właśnie ze względu na brak zakwasu. Tym razem struktura wyszła lepsza niż z nie jednej piekarniani. Nie wiele było mi dane z niego zjeść, bo poszedł w rodzinę. OK, niech też coś z życia mają!
     Ciocia B wczoraj zaoponowała co do wyjazdu nad Bałtyk, że samolot w poniedziałek 16stego i że ona już ma bilet na strasznie rano i że też mogę. Jeszcze nie wygrałam w totka, cobym latała se przez Polskę, jak mogę za względnie niewielkie pieniądze, ale niestety w długim czasie się tam dostać innym środkiem lokomocji. Konkluzja taka, że z Wujaszkiem Myśliwym do niej dojedziemy jakoś 17stego około. No dobra, ale kiedy ja to teraz bym chciała, w ten weekend ;< Najmilszy jeszcze nie wie czy jedzie stąd i moja niewiedza. A! Ciocia B zaoponowała iż w okolicach Bałtyku zna kogoś kto zna kogoś, kto może mi pomóc w spełnieniu mojego postanowienia! ---> szerzej o nim niżej

     Najmilszy na początku naszej znajomości, po pierwszej wspólnej imprezie i moim lekkim załamaniu po nieprzetańczonym sylwestrze, sam z siebie zapisał się na kurs tańca i uczęszczał na niego coby na następnej imprezie mnie zaskoczyć i sprawić niebywałą przyjemność. Po tym wydarzeniu stwierdziłam, że to cudowne i nasz związek składa się z takich właśnie elementów, mniejszych większych. Teraz ja postanowiłam go zaskoczyć i zapisać się na kitesurfing. On z tym sportem swoją przygodę zaczął niedawno i złapał totalnego bakcyla. Chcę spróbować. Może i mi się spodoba? Może za jakiś czas pojedziemy gdzieś dalej by rozkoszować się tym razem? OBY.
Tylko do żeglarstwa nie mogę skubańca przekonać ;<

Pochwalę się Wam zatem zdjęciami mojego chleba, cieszcie oczy!


A i tak by the way.

Prócz w świeżych owocach ostatnio lubuję się też w suszonych. Na pierwszym miejscu : MICHUNKA! Kocham ją po prostu, smakuje jak kwaśne żelki tyle, że nie słodkie <3
Plus daktyle (prawdziwe z pestkami, smakują całkiem inaczej niż te ogólnodostępne), truskawki i mandarynki w miodzie, mniam!

wtorek, 3 czerwca 2014

97) Może ktoś, coś?

W biegu.
    W przerwie w 'pracy' dojadam szybko kanapkę z serem żółtym, pomidorem i ogórkiem, mając sobie za nic straty witaminy C wynikające z tego pysznego połączenia. Nadrobię gdzie indziej. W dłoń chwytam kabanosa z dzika (dzięki Wujaszku Myśliwy) i zagryzając kanapkę maczam go w musztardzie.  Przełykam to wszystko i w locie, do przepastnej mej paszczy, ładuję 4.. no może ze 6 wielkich truskawek- pycha.
    Myślami z Najmilszym; dziś wypada zaliczenie z tzw hiszpana, spięta więc jestem niemniej niż on. Brasil Dream po prostu nieodłączny jest z językiem hiszpańskim stąd wielkie chęci w kierunku nauki tegoż języka. O Brasil Dream opowiem kiedy indziej, ale nie, nie chodzi o te zawody w piłkę nożną w najbliższym czasie.
   Z innej beczki.
Szukam chętnej (chętnego w sumie też, ale co na to Najmilszy?) na wdychanie jodu nad wschodnią częścią Bałtyku. Pewna opatrzność, nazwijmy tak moją nieudolność związaną z oświatą, sprawiła iż mam 'wolne' i chętnie spróbowałabym pewnej rzeczy właśnie tam. Inna opatrzność (tym razem już ta zwykła) sprawiła, że moi przyjaciele tego wolnego nie mają, stąd kłopot.
  Upiekłam dziś z rana ciasto jogurtowe. Nawet nie wiem czy dobre, bo większą część oddałam Cioci B, która to zakochała się w stewii nadającej słodyczy moim wypiekom i raczy nią siebie i gromadkę swoich chłopców 190cm-100kg- sztuk trzy.
  Byłam dziś w międzyczasie w warzywniaku po truskawki. Stwierdzam, że chyba jestem najgorszą klientką na całym globie. Kto normalny wybiera po 5-6 truskawek z każdego z 20 koszyczków do woreczka? Wybiera tylko te największe i najładniejsze? No właśnie...

Kilka zdjęć poniżej z ostatnich dni :)



Jestem nawiedzoną fanką drożdżowego, dążę do perfekcji w jego wypieku. Nie wiem jak zamierzam tego dokonać robiąc za każdym razem wszystko na oko... ot cała ja :)



Lało. Ale postanowiłam sobie, że się przejdę. Tak oto, z kubełkiem kawy i w strugach deszczu, przemaszerowałam cały Wrocław- od Najmilszego do przychodni, popijając czarną ambrozję.



Kilka dni temu pieczone- kruche ciasto z pianką i truskawkami - wyszło baaaardzo kruche i baaardzo dobre.
Sezon na owoce- ubóstwiam- świeży ananas, czereśnie, arbuz i truskawki.


Taka sytuacja.

Droga powrotna od Najmilszego i stragan przy drodze. 
Tato z zapytaniem czy nie chcemy czereśni i truskawek, nie czekając na odpowiedź zawrócił i obkupił nas w te pyszności. 
Pisałam już, że mam najlepszego Tatę pod słoneczkiem? :)